10/ Człowiek uczuciowy

Paweł bywa opisywany zwykle jako typ sangwinika o wielkiej uczuciowości. Ta uczuciowość przejawia się zwłaszcza w łatwości, z jaką się wzrusza! a nawet płakał. Nieprzeliczone razy świadkowie mówią nam o Izach, które wylewał w czasie odprawiania eucharystii, zwłaszcza w większe święta, albo w czasie kazań misyjnych czy rekolekcyjnych, albo przy okazji spotkań osobistych. Jest normalne, że zjawiska tego typu z wiekiem stały się coraz częstsze.

Bardzo podatny na wzruszenia, był także bardzo tkliwy w uczuciach. Ten aspekt należy przypisać doskonałym doświadczeniom wyniesionym z domu rodzinnego. Siostra Maria Aloisa z karmelu w Vetralla, przypomina sobie czułość, z jaką obejmował jednego z jej malutkich braci, wołając: „Wawrzyniec jest mój! Wawrzyniec jest mój!”. W stosunku do młodych członków Zgromadzenia miał ojcowską czułość: wiele razy się opowiada, że obejmował ich płacząc i przyciskając do piersi. Brat Bartłomiej przypomina jego serdeczność dla misjonarzy, którzy powracali zmęczeni do klasztoru z misji: „Kiedy powracali do domu przygarniał ich, całował w czoło, na tysiąc sposobów okazywał, jak są mu drodzy. Natychmiast nakazywał, by podano im coś, by się odświeżyli i potem szło się do kuchni. Najczęściej chodził sam albo wołał mnie lub kogoś innego, żeby przygotować coś do jedzenia dla tych ojców misjonarzy. Czasem mówił: ‘Lepiej jest stracić klasztor niż jednego misjonarza’”. Inny świadek tak opisuje spotkanie z zakonnikami z innych klasztorów: „Kiedy przychodzili zakonnicy z innych klasztorów i szli do niego po błogosławieństwo albo kiedy szedł odwiedzać domy, jak tylko ich widział, obejmował ich z wielkim wzruszeniem, przyciskał ich do piersi, okazywał im w najrozmaitszy sposób swe uczucia, bardziej niż czyniłby to ojciec naturalny.

Ze szczególną tkliwością traktował braci świeckich, których nazywał matkami Zgromadzenia. „Kocham bardzo tych biednych braciszków” - powiadał. Bratu zaś Franciszkowi: „Proszę mi wierzyć, że kto nie kocha braci świeckich, ten nie ma ducha Zgromadzenia” . Dlatego chciał aby we wszystkim byli traktowani na równi z kapłanami, co nie było powszechne w jego czasach.

Tkliwość spontanicznie przejawiała się w zwyczajnej zażyłości. Pisze np. do Grazi:
Wczoraj otrzymałem Pani list pełen narzekań i w swoim czasie dam za niego pokutą. Ale czy to możliwe, że po tylu upomnieniach nie chce Pani umartwić się i milczeć, tak w mowie jak i na piśmie odnośnie, do każdej sprawy, o której jej mówią? Gdzie jesteś, święta cnoto? Dość, podliczymy konto i trzeba będzie zapłacić za wszystko razem. 

A w innym liście:
Rozpisałem się ponad to, co powinienem. Oto z jaką zażyłością w Panu mój Duch łączy się z Pani duchem. Ale czyż nie jest powinnością by biedny ojciec czasem okazał trochę miłości swoim dzieciakom? 

I do Gandolfi, która była mniszką klauzurową:
Siostra mi mówi, bym opowiedział jej w prawdzie i prostocie o moim uczuciu; ja zaś odpowiadam, że dzięki Bogu miłosiernemu, nigdy nie powiedziałem kłamstwa, ani nie mówiłem nieszczerze, ale zgodnie z prawdą i w prostocie. Widzę, że Siostra napisała z wielką duchową pasją; niech Siostra stanie ponad sobą, uniży się wobec Boga i kontynuuje swe ćwiczenia duchowe, płacze nad swoimi wadami i spali je w ogniu i Boskiej miłości i niech zwraca uwagę, by nie dawać sobie okazji do kłopotów i niepokoju, ponieważ Diabeł łowi swoje ryby w niespokojnej wodzie. 

Nie chciał, aby Bresciani nazywała go czułym mianem „tatuśka” (babbo) bardzo powszechnym w Toskanii, jak to widać w relacjach między św. Gemmą a jej ojcem duchowym, o. Germanem. Korzysta jednak z tej sprawy, by potwierdzić swe ojcostwo:

Kiedy Siostra do mnie mówi w liście, albo w inny sposób, proszę nie używać słowa „tatuśku”, które, choć powiedziane z prostotą i miłością, jest terminem światowym. Lepiej, jeśli mnie będzie Siostra nazywać czulszym imieniem ojca, jako że Bóg, wielki Ojciec miłosierdzia, dał mi Siostrę za córkę w przeczystym sercu Syna Jezusa Chrystusa. 

Będąc bardzo uczuciowym, Paweł był także bardzo wrażliwy i dlatego wiele cierpiał. Uderzały w niego napotykane przeszkody i przez jakiś czas miał się źle. By się pozbierać uciekał się do wiary i do doświadczeń. Sam zwierzył się Cioniemu:

Jako że dziś mam tę odrobinę wolnego czasu, muszą prosić Ojca o wybaczenie, jak to dziś czynią na kolanach, jeśli czasem piszą jakieś słowo oschłe, źle brzmiące czy zdradzające rozdrażnienie, ponieważ, proszą mi wierzyć, jestem w stanie godnym najwyższego pożałowania. Oby Bóg zachował cały świat od takiego stanu, sed merito haec patior i jest cudem, że nie confundor całkowicie. Przeważnie z trudem udaje mi się ścierpieć siebie samego. Ale są dni, że mam problemy ze ścierpieniem także i innych, ale zawsze mi czegoś nie dostaje.

Uczuciowość, poza tym, że przejawiała się w podatności na wzruszenia, znajdowała wyraz także w łatwym wpadaniu w złość. Myślę, że to wada najczęściej pojawiająca się w procesach, które poza tym są nieustającą chwałą jego cnót. Przypisuje się mu „naturalny zapał” , „napady-oburzenia”, mówi się, że był „skłonny do gniewu” i „zapalnej natury i wybuchowy”. Żaden ze świadków nie przypisuje tych cech jego miernej cnocie, a jedynie jego temperamentowi. Miłość uniemożliwiała, by ten charakter stał się dla innych źródłem cierpienia. Paweł był otwarty na innych, oddany innym i pełen miłości. Różne świadectwa o takiej wymowie już spotkaliśmy. Pewien świadek przypomina sobie, że „więcej zbierał miłości po napomnieniu, niż przedtem. Nie ze względu na samo napomnienie, ale dlatego, że jeśli widział, że podwładny przyjmował ją i się upokarzał, to zwracał się do niego z obliczem tak przepełnionym dobrocią i radością, przyjmował go tak gorąco, że porywał serca, jak to się przytrafiło mnie”. Kiedy musiał napomnieć, czynił to energicznie, ale nie zachowywał urazy. Przeciwnie, rozpływał się w przejawach czułości wobec tego, kto przyjął napomnienie. Dwaj bracia mieli powrócić do Sant Angelo na południe. Pojawili się jednak dopiero wieczorem. Paweł ich upomniał. Jeden z nich odpowiedział, że pozostawał poza domem w sprawach wspólnoty i że jest jeszcze głodny. Paweł więc zmienił postawę i zawołał: „O biedaczku, nie jedliście? A więc szybko idźcie na kolację, każcie kucharzowi, żeby was dobrze obsłużył; powiedzcie mu, że ja tak nakazałem. Nie wiecie, kochany bracie, że was kocham?”. To, co pisze do o. Fulgencjusza, pozwala zrozumieć wielkość jego uczucia: „Drogi Ojcze Rektorze, jak bardzo Ojca kocham w Bogu nawet wyrazić nie umiem”. A kiedy indziej: „Najdroższy Ojcze Rektorze, jednoczmy się w duchu coraz mocniej. Zapewniam, że zawsze jestem z Waszą Dostojnością i że ją oglądam w najsłodszym sercu Jezusa. Nie mam więcej czasu, lecz nie mogę zaniedbać, by powiedzieć, że Bóg Ojca bardzo kocha i chce Ojcu udzielić wielkich łask, jak to ciągle czyni”.

Zakończenia jego listów są prawie zawsze pisane w formie błogosławieństwa pełnego wiary i ludzkiego ciepła a, czasem, poezji: „Niech Jezus Cię błogosławi - pisze do Grazi - i całą Cię pochłonie aż do krwi, aż do szpiku kości, w ogniu, który płonie w Jego najsłodszym sercu, gdzie można pić ten Boży ogień. Amen”.

Do pewnej zakonnicy klauzurowej, w grudniu 1774: „Pan niech Siostrze udzieli zdwojonej szczęśliwości i pozostawiam Siostrę w niepokalanym łonie Matki Najświętszej i w żłóbku, u stóp Dzieciątka Jezus”. Do Tomasza Fossi: „Jezus niech Pana błogosławi a, wraz z Panem, Panią Małżonkę i dzieci wraz z całym domem. Niech wszystkich uczyni świętymi”. W świecie pełnym pretensji i złorzeczeń święci nie tracili okazji, by jak najczęściej brzmiało słowo błogosławieństwa, nie powierzchownego, jak światowe komplementy, ale, jako wyraz wiary i modlitwy, prawie sakramentalnego.

Źródło: Przeżyć własną śmierć. Sylwetka duchowa i wybrane pisma św. Pawła od Krzyża, pod red. Waldemara Linke C.P., Warszawa 1999.